czwartek, 12 marca 2015

Same Face Syndrome, czyli dokąd zmierza animacja



Uwielbiam wszelkie animacje, czy to krótko czy długometrażowe. Bez względu na to, czy zostały wydane przez dużą wytwórnię, czy raczej jako niskobudżetowa produkcja stworzona ręką jednej osoby. Czasem jednak zdarza się, że to, co widzę na ekranie, wzbudza we mnie pewne wątpliwości i pytania, o kierunek, w jakim zmierza animacja. A konkretniej chodzi mi o budowanie głównych postaci.












Wyłącznie kobiecy problem?



Skupmy się na disneyowskich postaciach kobiecych, gdyż, można powiedzieć, że to od tego wszystko się zaczęło, i to ta właśnie wytwórnia zdaje się mieć największy problem ze zdefiniowaniem własnego stylu.

Jedną z pierwszych postaci kobiecych w animowanym filmie Disneya była Królewna Śnieżka. Animacja pod tytułem Królewna Śnieżka i siedmiu krasnoludków weszła na ekrany w 1937 i do dziś jest jedną z najbardziej kultowych bajek. Później mogliśmy oglądać kolejne produkcje, w których pojawiły się takie postacie, jak Kopciuszek czy Śpiąca Królewna. Wszystkie te kobietki łączyły podobne rysy twarzy, które wynikały prawdopodobnie z nieco infantylnego wyobrażenia piękna. Panie te posiadły niezwykle okrąglutkie buźki, duże oczy i małe noski. Tendencja ta dotknęła też dziecięcych postaci, bowiem można zauważyć, iż twarz Alicji z Krainy Czarów niewiele różni się od Wendy z Piotrusia Pana





Pierwsze bohaterki filmów animowanych powstawały na bazie pewnych uproszczeń i schematów. Musiały być ładne, były bowiem postaciami dobrymi, a jak wiadomo piękno = dobro, brzydota natomiast tożsama jest ze złem. Były one przy tym pozbawione cech szczególnych i charakteru, co miało sprzyjać postrzeganiu ich "na serio". Ekspresja ich ciała czy mimika także musiała być bardziej powściągliwa niż np. postaci męskich czy czarnych charakterów. Unikano sytuacji, w której główna postać kobieca robi z siebie błazna, wygłupia się itd. - było to sprzeczne z założeniami.

Z czasem jednak zaczęły pojawiać się takie postacie jak Pocahontas, Esmeralda czy Mulan, które burzyły budowany przez lata porządek i schemat pięknej, wyrafinowanej i pełnej gracji księżniczki. Według mnie są to najlepsze lata Disneya, który nie bał się wyjść poza ramy określonego (przez siebie) kanonu.


Frozen face


Wraz z wprowadzeniem metod komputerowych oraz animacji 3D, zaczęły się także zmieniać główne postacie. To, co zdawałoby się niezwykłym skokiem technologicznym, zaczęło pogrążać Disneya, który nie wiedzieć czemu, popadł w manierę kopiowania. I to dosłownie kopiowania, bo jak nazwać inaczej odtworzenie tych samych rysów twarzy głównych postaci? I to nie tylko w kilku różnych filmach, lecz nawet w tym samym! Na pewno wiecie już, do których animacji nawiązuję...





Zaplątani oraz Kraina lodu to główne przykłady na to, jak Disney robi nas w konia. Wrócił do utartych schematów, które tak naprawdę zamykają wiele różnych ścieżek budowania postaci. Wiele mogę Disneyowi wybaczyć, w końcu dorastał razem ze mną, wprowadził w świat bajek i fantazji, kształtował postawy i uczył empatii, ale dlaczego próbuje teraz robić ze mnie głupka? Czy jedyną metodą, żebym zrozumiała, iż Anna i Elsa są spokrewnione, to nadanie im tych samych rysów twarzy? A co gorsza - zrobienie tego samego z ich matką...?




Quo vadis, Disney?


Niestety, wytwórnia ta tworzy swoje postacie w ramach jednego tradycyjnie pojmowanego kanonu piękna, co czyni wszystkie bohaterki mniej interesujące dla potencjalnego widza. Pozbawienie ich cech szczególnych, także takich, które uchodzą za brzydkie, jest bardzo niekorzystnym zabiegiem. Niestety na nic się zda zmiana koloru oczu czy włosów. Co ciekawe, problem ten nie dotyczy, bądź dotyczy w mniejszym stopniu, postaci męskich oraz czarnych bohaterów. Czyżby brzydota miała więcej twarzy?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz